Posts tagged “review

Gorillaz – Plastic Beach

Ostatnio zauważam pewną tendencję. Tak jak w modzie, co jakiś czas coś ponownie wraca do łask, tak podobnie jest z muzyką. Na początku lat 90tych Anglia zachłysnęła się muzyką rave i generalnie elektroniką, potem nastały czasy brytyjskiego rock’n’rolla i pop rocka, później przyszedł czas na girls i boysbandy. Solistki, soliści, raperzy, pseudo-gwiazdy, produkty itp. itd. Rynek dalej brnie w gwiazdy jednego sezonu, co roku na półkach sklepowych na całym świecie pojawiają się setki tysięcy płyt z czego tylko kilka reprezentuje światowy poziom kompozytorski. Oczywiście za wszystkim musi iść image oraz cała oprawa, skończyły się już bowiem czasy chłopaków z przetłuszczonymi włosami, którzy ubrani w swe flanelowe koszule śpiewali o dezodorantach. Wiec tym bardziej interesujące jest, że większość tych płyt to nie żadna wielka “eureka” gości, którzy zjedli zęby na tworzeniu wakacyjnych, bądź jak kto woli, świątecznych hitów.

Albumy, na których zawieszam najczęściej ucho należą do osób związanych z biznesem muzycznym od lat. Często zdarza się, że komponują pod różnymi etykietami, ale jedno pozostaje niezmienne – talent. By dać ludziom radość, by zachwycać i zbierać poklask, chyba  niektórzy wyłącznie po to się narodzili. Nie inaczej jest z Damonem Albarnem. Moim zdaniem ten gość, jak pokazuje to historia, jest skazany na sukces. Nie inaczej jest z „Plastic Beach”, ta płyta jest efektem geniuszu kompozytorskiego. Łączy ze sobą różne gatunki muzyczne na czele z pop, rock i rap. Widoczne są również wpływy muzyki funk  oraz muzyki etnicznej. Na „Plastic Beach” pojawiło się wielu gości na czele ze Snoop Doggiem i Lou Reedem. Goście bardzo dobrze wkomponowali się w kompozycje, czego dowodem może być kapitalny „Stylo”, „Empire Ants” czy „Sweepstakes”. Ale o nich zaraz. „Plastikowa Plaża” to mieszanka różnych klimatów i emocji, więc na pewno każdy znajdzie coś ciekawego dla siebie. Mnie ta płyta towarzyszy od dobrych kilku dni, przyznaje się, że odłożyłem na półkę wszystkie inne produkcje. Nowe Gorillaz jest nie tylko świetnie wyprodukowane, ale co przede wszystkim – genialne kompozycyjnie!

Wracając do wspomnianych trzech utworów, moim skromnym zdaniem to idealne kawałki na single. I tak, „Stylo” okazał się promującym płytę, który poparł zmyślny (jak to w Gorillaz) teledysk, w którym w jedną z ról wciela się Bruce Willis, grający jak zwykle twardziela. Numer jest chyba najbardziej przebojowym na całej płycie, transowy, utrzymany w klimatach funk z kapitalnymi soulowymi przyśpiewkami. Drugim z moich faworytów jest „Empire Ants”, którego pierwsza część zaczyna się ospale, wręcz lekko balladowo przechodząc następnie w mocniejsze, elektroniczne brzmienia, które powstały dzięki kooperacji ze Szwedami z Little Dragon. Ostatni z mych faworytów „Sweepstakes” to chyba jeden z najbardziej objechanych na płycie. Widać tu wyraźne wpływy muzyki etnicznej, a wszystko to dzieki raperowi Mos Def’owi oraz grupie Hypnotic Brass Ensemble z Chicago.

Ujmując to wszystko jeszcze raz. „Plastic Beach” to płyta koło której przejść obojętnie nie możecie. To jedna z tych nielicznych płyt w tym roku, która oferuje słuchaczom rozrywkę na najwyższym poziomie. Jest to płyta emocjonalna, nie można jej słuchać ot tak, ją się czuje, przeżywa, oddycha „Plastic Beach”. Mnie już wzięło, a co najlepsze, za 3 miesiące będę mógł sprawdzić, co Albarn z ekipą przygotują na żywo. Jeszcze nie otrząsnąłem się z tej płyty i chyba długo jeszcze się nie otrząsnę.


NEVERMORE – The Obsidian Conspiracy

Może od razu do rzeczy? Przecież na nową płytę chłopaki z Seattle kazali nam czekać ponad pięć lat! Chociaż po głębszym namyśle… Właśnie tego Nevermore na „The Obsidian Conspiracy” wam nie zaserwuje – niezdecydowania. Dane z ekipą nie wahają się i nie kalkulują, na to nie ma czasu, a co najlepsze – to nie w ich stylu. Nevermore to nie casting-band, to nie nowe fryzury co rok i szminka na ustach całująca speców od marketingu w wytwórniach w cztery litery. Nevermore to thrashmetalowa machina czerpiąca z lat 80. i dokładająca do swojej muzyki inne naleciałości.

Pewnie zadajecie sobie pytanie – co w ich muzyce zmieniło się przez ostatnie pięć lat? W zasadzie to…nic! I to jest moim zdaniem najpiękniejszy aspekt „The Obsidian Conspiracy”. Ta płyta jest jak siostra „This Godless Endevour”, nie bliźniaczka, siostra! Siostra mówię! Włączacie ją i od razu wiecie, ze to Nevermore. To cechuje wielkie kapele, oni ten styl mają, dobrze wiedzą o tym i wyrobili go dzięki latom ciężkiego grania. Lubicie Nevermore? Lubicie jak Loomis wyczynia cuda na swojej gitarze i gdy Dane błyskawicznie przechodzi z niskich do skrajnie wysokich partii, że jego struny głosowe prawie eksplodują? No to na pewno się nie zawiedziecie. Co więcej, założę się, że będziecie zachwyceni.

Paweł Parcheta