Posts tagged “Remember Who You Are

KORN – III: Remember Who You Are

„Twist” z drugiego albumu Korn to dla mnie definicja wściekłości w muzyce rockowej. Ten zespół w pewnym momencie był jednym z najciekawszych, jakie wydała na świat amerykańska scena rockowa i to jemu zawdzięczamy fakt, że nu metal był na ustach wszystkich. Tę nazwę wymieniali seryjni mordercy, sprzedawcy odzieży militarnej na bazarach, a także kobiety w czasie menopauzy. Pamiątam, że ostatni raz takie poruszenie wzbudziła ballada Metalliki „Nothing Else Matters”. Później największa zaleta Korn stała się ich przekleństwem. Chodzi o to, że panowie z Kalifornii od samych początków działalności byli zespołem poszukującym – siedmiostrunowe gitary, niekonwencjonalne użycie harmonii, typowa dla nich psychodelia i specyficzne wokale Jonathana Davisa uczyniły z nich gwiazdy. Korn mimo wielkiego sukcesu nie porzucił eksperymentów, czego przykładem (niestety) płyta „Untouchables”, akustyczne wersje hitów nagrane dla MTV i poprzedni album bez tytułu. „Take a Look in Mirror” wydana w 2003 roku miała być nawiązaniem do początków zespołu, ale każdy zorientowany w temacie wie jak sie to wszystko skończyło – nijak, mimo kilku naprawdę solidnych numerów. Do sklepów trafił właśnie krążek „Korn 3: Remember Who You Are” i ciężko było nie mieć obaw o jego jakość.

“Korn III – Remember Who You Are” to przede wszystkim powrót do Rossa Robinsona, człowieka pod którego okiem muzycy nagrali dwa pierwsze albumy. To producent, który z nawet najbardziej leniwych i kapryśnych muzyków wyciśnie siódme poty i zmusi do wzniesienia sie na wyżyny ich możliwości. Jak można było przeczytać w wywiadach z zespołem, ich nowy bębniarz Ray Luzier przekonał się o tym, że wystarczająco ciężko, to niewystarczająco ciężko dla Robinsona. Efektem tego są kapitalne partie perkusji na płycie, a ich brzmienie jest jednym z najlepszych jakie słyszałem od dłuższego czasu. Zespół przy nagrywaniu płyty zrezygnował z systemu Pro Tools i postawił na 24-bitowe analogowe brzmienie. Wynik tego zabiegu jest doskonale słyszalny, bo gitary Munky’ego i bas Fieldy’ego od samego początku atakują głębokim i potężnym brzmieniem, ale mimo całej swej mocy i ciężaru, selektywność instrumentów jest niesamowita. O wokalach Davisa można powiedzieć w zasadzie tyle, że nie zawodzą. Jedyna różnica w porównaniu z kilkoma ostatnimi płytami jest taka, że w każdym z utworów położona jest tylko jedna ścieżka wokali.

„Korn III – Remember Who You Are” to płyta, która – według zapowiedzi muzyków – miała być niejako nawiązaniem do wczesnych dokonań zespołu, chociaż jak mniemam to raczej opinia działu public relations w Roadrunner Records, który zgarnął pod swe skrzydła Davisa i ekipę. Prawdą jest, że płyta ma kapitalny start. „Oildale (Leave Me Alone)” to jeden z najlepszych numerów jakie nagrali w ciągu ostatnich 10 lat. Również „Pop A Pill” oraz „Move On” wyraźnie nawiązują do starego Korna. Ale specom od PR z Roadrunnera chyba nie udało się przesłuchać albumu do końca, bo słuchając zamykającego całość „Holding All These Lies”, czy przedostatniego „Are You Ready To Live?” da się odczuć lekką konsternację. Nie wiem czego pokazem miały być te utwory, ale na miejscu Korn lepiej byłoby wyrzucić je do kosza i zakończyć album kilka minut wcześniej. I tutaj wracamy do wspomnianej na wstępie bolączki Korn – eksperymentów. Potrafię docenić odwagę kapel, które wciąż poszukują nowych brzmień i środków wyrazu, ale kwartetowi z Kalifornii to po prostu często nie służy. Ich ewolucja powinna zakończyć się gdzieś na etapie „Follow The Leader”, a „Korn III – Remember Who You Are” pokazuje, że zespół dalej nie wie czego chce. Nie będę na nich wieszał psów, ale chętnych nie zabraknie. Mam taką teorię na temat tego albumu: jeżeli maciej już pierwszy odsłuch za sobą i znacie solowy krążek Briana „Heada” Welcha, zapewne dojdziecie do wniosku, że to co były gitarzysta Korn wnosił do zespołu, było na wagę złota. I to u niego lepiej szukać klimatu, którego zabrakło „Korn III – Remember Who You Are”.

Co Korn ma zrobić, by znów zaskarbić sobie uznanie fanów i krytyków? Nie posiadam recepty na pokonanie kryzysu wieku średniego, ale kopiowanie pomysłów z pierwszych trzech płyt chyba nie jest najlepszym rozwiązaniem. Nadal liczę, że w jakiś sposób pogodzą się z Welchem, a oryginalny perkusista David Silviera wróci z urlopu. Dopiero wtedy może być naprawdę ciekawie.